niedziela, 15 listopada 2015

I love Balea!

Dzisiejszy post będzie taki trochę chwalipięcki, chciałam Wam bowiem pokazać produkty, które zamówiłam sobie jakiś czas temu i które miałam zamiar pokazać Wam już wcześniej, ale złośliwość i zbieg różnych przykrych zdarzeń sprawiły, że znowu zniknęłam z bloga na jakiś czas :( Firmę Balea kocha i kojarzy pewnie większość z Was (więc nie jestem sama). Poznałam ją oczywiście poprzez blogi, a sama po raz pierwszy 'namacalnie' miałam z Baleą styczność rok temu, w tamte wakacje, gdy byliśmy w Górach Stołowych, stamtąd niedaleko już było do czeskiej granicy (czyt. do DM-u), więc uradowana byłam niemiłosiernie :) Zrobiliśmy aż dwie rundy, i obładowana i najszczęśliwsza pod słońcem mogłam wracać po urlopie do domu. Jednak w tym roku nigdzie się nie ruszaliśmy, a tymbardziej w niemieckie, czy też czeskie strony, a że zapragnęło mi się znów poczuć tą zeszłoroczną, wakacyjną radość, zaczęłam poszukiwania w internecie. Swoją drogą nie wiem czemu dopiero teraz zaczęłam się rozglądać po internetowych sklepach (może skłoniła mnie nuda na l4). W końcu trafiłam na bardzo fajny sklep, który serdecznie Wam polecam. I mimo, że było to moje pierwsze zamówienie, to na pewno nie ostatnie :) Sklep możecie podejrzeć tutaj: www.bioema.pl. Mają bardzo fany asortyment, co najważniejsze duży wybór kosmetyków Balea, Alverde, czy tych wszystkich bardzo polecanych rosyjskich :) Więc na pewno na coś jeszcze się skuszę :) Na razie zamówiłam tylko parę produktów, nie chciałam też tak szaleć za pierwszym razem, ale mimo, że wiele nie kupiłam to i tak te kilka produktów sprawiło mi ogromną frajdę i radość :) 


Zapraszam więc do oglądnięcia ;) 
Na sam początek dwa żele pod prysznic: Vanille&Cocos i Cabana Dream :) Żeli jest taki ogromny wybór, rok temu przywiozłam prawie wszystkie, które były akurat w czeskim Dm'ie, i bardzo przypadły mi do gustu. Tak samo zresztą lubię te nasze, polskie Isanowe :) Są tanie, robią co mają robić, nie podrażniają i przepięknie pachną :) Z Baleą jest podobnie, są jedynie ciut droższe. Za każdy zapłaciłam 5,50 zł. Vanille&Cocos to kremowy, taki a'la mleczkowy, pięknie pachnący żel, który dobrze się pieni i umila nam czas pod prysznicem. Został już niestety capnięty przez mojego chłopa, który takiego szału jak ja na punkcie tej fimry nie ma, ale, że zapach ładny, to wziął ;) Cabana Cream natomiast to bardzo świeży, owocowy, pobudzający zapach marakui i brzoskwini, który doda nam energii, jeśli ktoś lubi takie słodkie zapachy :) Jest z edycji limitowanej, więc pewnie na stałe go nie będzie. Żele mają pojemność 300 ml i jeśli ktoś ma okazję, naprawdę polecam je nabyć :) 
Kolejne produkty, które chciałam wypróbować to szampony, które też spisywały się u mnie bardzo dobrze. Najmilej wspominam truskawkowy (zakochana w nim byłam), ale aktualnie nie było go na stronie, więc wzięłam po prostu takie, których wtedy nie miałam... Skusiłam się na trzy: Gruner Apfel, Vanille&Mandelol i Pfirsich&Cocos. Wszystkie pachną obłędnie. Aktualnie używam Balea'owych szamponów, tych z wersji Proffesionall, do włosów brązowych i z olejkiem arganowym, (które przywiozła mi znajoma z Ostravy) i bardzo jestem zachwycona. Moje włosy nie mają jakiś szczególnych wymagań, zazwyczaj każdy szampon, który do tej pory miałam spisywał się ok, parę było tylko takich przypadków, że ze znajomości nici... Wracając do Balea... Gruner Apfel, czyli zielone jabłuszko, to szampon, który możemy stosować codziennie. Energiczny, żywiołowy, piękny zapach zielonego jabłuszka świetnie oczyszcza włosy. Szampon jest z edycji limitowanej, zawiera witaminę B3 i prowitaminę B5. Vanille&Mandelol natomiast to wanilia i olejek migdałowy, intensywna kuracja przeznaczona do zniszczonych i wymagających włosów. Szampon ma ładnie wygładzać włosy i nadawać im zdrowy połysk. Szampon jest nawilżający, więc tymbardziej na plus :) Ostatni produkt to Pfirsich&Cocos, czyli szampon brzoskwinia i kokos, który przeznaczony jest to suchych i zniszczonych, wymagających regeneracji włosów. Ciekawa jestem ich bardzo :) Wszystkie szampony mają delikatną formułę, nie powinny więc podrażniać, i nie zawierają silikonów. 
Ostatnim produktem, jest taki mały balsamik, uniwersalny kremik do twarzy, ust i ciała, różano-lawendowy, który wzięłam z czystej ciekawości. Ma bardzo ładne, puszkowe, odkręcane opakowanie. Było kilka wersji zapachowych, ja wzięłam wersję z lawendą. O ile nie do końca przekonana byłam co do tego zapachu róży, to lawenda skusiła mnie bardzo. Kremik pachnie bardzo przyjaźnie, smaruję sobie nim wieczorem skronie i przyjemniej mi się zasypia :) 


...i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje pierwsze, małe zamówienie z tego sklepu. Serdecznie Wam polecam, jeśli tylko macie możliwość. Dostawa do paczkomatu była naprawdę ekspresowa, a produkty szczelnie i dokładnie zapakowane, więc na pewno skuszę się jeszcze na zakupy w sklepie bioEma :) 






sobota, 5 września 2015

AVON, maska do włosów z olejkiem arganowym

Już parę razy wspominałam na blogu, że jakoś szczególnie nie jestem fanką maseczek czy odżywek do włosów. Nie mam za bardzo cierpliwości, czasu ani tak na prawdę potrzeby ich częstego i regularnego stosowania. Chociaż moje włosy pewnie byłyby wdzięczne za takie dodatkowe dopieszczanie. Jeżeli już jednak mam się na coś zdecydować, to zawsze preferowałam delikatne, nie obciążające włosów odżywki, mgiełki w sprayu. Jakiś czas temu, zupełnie przez przypadek wpadła w moje ręce (czy też włosy) Avonowa maseczka z serii Advance Techniques 360 Nourishment, która zauroczyła mnie na tyle, że postanowiłam podzielić się z Wami moimi wrażeniami. 



Jakoś specjalnie nie jestem fanką kosmetyków z Avonu, ale od czasu do czasu jakieś produkty przewijają się przez moje ręce, większość kosmetyków jest kupionych przypadkowo, z ciekawości i tak też było i z tym produktem.

OPAKOWANIE
Produkt dostajemy w ładnej, wąskiej, zamykanej na klik, 150 ml tubie. Opakowanie ma kolor niebieski, ze złotymi i białymi napisami i wizualnie jest bardzo przyjemne dla oka :) Produkt bardzo łatwo wydobyć ze środka, po prostu wyciskając jak pastę do zębów ;)

ZAPACH
...jest przecudny! Słodki, ale nie mdlący. Wiele kosmetyków z linii Advance Techniques ma właśnie ten specyficzny, miły dla nosa zapach, który ja uwielbiam, i który urzekł mnie naprawdę... :)



PRZEZNACZENIE / DZIAŁANIE
Czyli najważniejsze... Producent twierdzi, że maska nadaje się do każdego typu włosów. Nie wiem, czy to prawda, ale moim włosom krzywdy nie zrobił, wręcz odwrotnie. Maska ma za zadanie intensywnie nawilżać, regenerować i wzmacniać włosy. Zawiera olejek arganowy (niestety dopiero gdzieś pod koniec składu, więc troszkę czuję się oszukana tą piękną nazwą), wit E i prowitaminę B5, które nadają miękkość i zdrowy blask. Maska w mig odżywiła i nawilżyła moje włosy. Stosowałam ją raz, góra dwa razy w tygodniu, bo bałam się, że zbytnio obciąży mi włosy, ale nic podobnego. Włosy stały się ładnie odżywione, mięciutkie i błyszczące, moje końcówki wyglądały też na zdrowsze. A do tego wszystkiego piękny zapach nie znika od razu po myciu. 

KONSYSTENCJA
...jest bardzo fajna. Biała, gęsta mazia, idealnie rozprowadza się na włosach. Nic nie spływa ani z włosów, ani nie ucieka między palcami :) Produkt jest także bardzo wydajny mimo dosyć pozornego, małego opakowania. 



Wiem, że produkt ma różnorodne opinie, choćby na Wizażu, jedni maskę lubią i chwalą, drudzy twierdzą, że przetłuszcza włosy i w sumie nic z nimi nie robi. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, moim włosom maska zrobiła dobrze ;) Na promocji kosztuje grosze, jest dosyć łatwo dostępna (teraz prawie każdy ma bezproblemowy dostęp do kosmetyków z Avonu). Myślę, że jak ten produkt mi się skończy, zachęci mnie to do spróbowania innych masek czy odżywek, w poszukiwaniu równie dobrego produktu. 



sobota, 1 sierpnia 2015

Zmywacz do paznokci Essence

Trochę mnie nie było, ale już wracam, już nadrabiam :) Nie będę się tłumaczyć, że ciągle za dużo czasu spędzam poza domem, i mam w sumie bardzo mało czasu, by pisać posty i zajmować się blogowaniem... Doba dla mnie powinna być chociaż troszkę wydłużona ;P Ale, ale! Założyłam Instagram. W końcu! Tam pewnie będę chociaż troszkę częściej :D


Lubicie malować paznokcie? Jeśli tak, to myślę, że ten post chociaż troszeczkę Was zaciekawi. Dzisiaj parę słów o jednym z moich ulubionych zmywaczy do paznokci. I chociaż nie maluję paznokci regularnie, to jest to jednak mimo wszystko przydatny produkt w mojej kosmetyczce. Pomalowane paznokcie wyglądają ładnie, a ręce prezentują się na bardziej zadbane, ale jest też druga strona medalu... Nie wiem, czy Wy też tak macie, że zmywanie lakieru nie należy do Waszych najprzyjemniejszych czynności... Ja od zawsze nie lubiałam zmywać paznokci, szorować płatkiem kosmetycznym, watą, czy gazikami, dlatego tymbardziej mogę Wam ten produkt polecić. Zmywacz z Essence kupiłam jakiś czas temu na promocji w Naturze, zaciekawiona jego formułą i polubiłam się z nim bardzo. Nie kosztował dużo, ale niestety nie pamiętam dokładnie ile. Coś około 10/12 zł. Wcześniej słyszałam co nieco o słoiczkowych, gąbkowych zmywaczach, więc postanowiłam przetestować ten, skoro nadarzyła mi się ku temu okazja. 


Produkt dostajemy w ładnym, różowym, plastikowym słoiczku, z różową zakrętką. Słoiczek w środku wypełniony jest czarną gąbką, która nasączona jest zmywaczem. Cały proceder polega na tym, że po prostu maziamy umalowany palec w gąbce, kręcimy nim, i po kłopocie, lakieru nie ma :) Zaletą jest także to, że kiedy zobaczymy, że nasza gąbka jest już mało nasączona, zawsze możemy po prostu dolać ulubionego zmywacza i mamy produkt jak nowy :) Produkt jest bardzo łatwy i wygodny w użyciu, co zaoszczędza dodatkowo nasz czas a przy tym świetnie działa, więc ma same plusy.


Lakier z Essence, to produkt bezacetonowy, dodatkowo wzbogacony olejkami z nutą zapachową. 
Pełny skład: Ethyl Acetante Alcohol, Aqua, Ricinus Communis Seed Oil, Argania Spinosa Oil, Panthenol, Glycerin, Tocopheryl Acetate Niacinamide, Citric Acid Parfum, Hexyl Cinnamal, Limonene. 

Ciekawa jestem, czy znacie podobne do tego produkty, jakie możecie polecić, które są godne uwagi...


piątek, 12 czerwca 2015

Ulubieńcy maja.

Dzisiaj chciałam Wam pokazać produkty, po które najchętniej sięgałam w maju, czyli moich majowych ulubieńców :) Straszny mam teraz nawał obowiązków w pracy, więc do domu wracam padnięta jak zombi, dlatego też posty pojawiają się coraz to rzadziej, ale mam nadzieję, że wkrótce wszystko jednak wróci do normy :) 
Moi majowi ulubieńcy to przede wszystkim nowe produkty, z którymi nie miałam do czynienia wcześniej, a wydają mi się godne polecenia. 



Suchy szampon Batiste,
Fenomen suchych szamponów ogarnął już chyba nas wszystkie. Lubimy je, nic więc dziwnego, że zdobył i moje serce. Mój ulubiony to zdecydowanie wersja Cherry, który tak jak wszystkie inne wersje idealnie sprawdza się na wyjazdach, lub gdy mamy mało czasu a musimy szybko odświeżyć nasze kosmyki :) Największa jego zaleta, to to że daje natychmiastowy efekt, i pięknie pachnie <3 
Niedawno robiłam o nim osobną notkę, którą możecie przeczytać < t u t a j >. Produkt, jak najbardziej godny polecenia i przydatny każdej kobicie ;) 

Woda oczyszczająca Avene,
Pierwszy mój produkt tej marki (..no może drugi, bo pierwszy to był krem do rąk, który tak przeokrutnie śmierdział, że jakoś tak się zraziłam do tej firmy, mimo, że słyszałam, że mają fantastyczne produkty). Woda oczyszczająca, to nic innego jak micel na bazie wody termalnej. Produkt kupiłam przypadkowo, bo był akurat na promocji. W odróżnieniu do kremu, bardzo ładnie pachnie. Woda doskonale oczyszcza, zmywam codziennie nią mój makijaż, dobrze radzi sobie nawet z tym wodoodpornym. Zakochałam się w tym płynie, idealnie nawilża i odżywia skórę. Duża, 400 ml butla na promocji kosztowała 29 zł. 

Sól do kąpieli, Isana, Trawa cytrynowa&Bambus, 
Mój ostatni ulubieniec wannowy ;) Bardzo lubię Isanowe sole do kąpieli, ale ta wersja ostatnio skradła moje serce. Po ciężkim zagonionym dniu, idealnie nadaje się na wannowy relaks :) Jeśli macie ochotę, to o Isanowych solach pisałam kiedyś < t u t a j >



Oliwkowa woda tonizująca, Ziaja, 
Jest z tych produktów must have, które idealnie nadają się na lato i gorące dni. Woda tonizująca, podobnie jak woda termalna, szybko daje nam uczucie odświeżenia, dodatkowo nawilża i łagodzi, jest też niezastąpiona i polecana dla skóry suchej. Mgiełka z Ziaji całkiem niedawno weszła do sprzedaży, i chociaż nie przepadam za oliwkową serią tych kosmetyków, to mgiełka przypadła mi do gustu. Zawiera witaminę C i ekstrakt z liści zielonej oliwki. Nie pamiętam ceny, ale nie była droga, jest godna polecenia :) 

Naturalny olej ze słodkich migdałów, Etja, 
Kupiłam będąc w Gdańsku, i stojąc w kolejce w aptece, przez przypadek. Było kilka różnych do wyboru (m.inn.; olej arganowy, jojoba, z wiesiołka, masła shea, i avokado). Skusiłam się więc na słodkie migdały, zauroczona jego właściwościami, które wyczytałam na opakowaniu. Jak się potem okazało, słodkie migdały wcale nie pachną słodko, jak mi się wcześniej wydawało ;) Ale wyczytałam, że 100% olej migdałowy wcale migdałami nie pachnie. Lubię jego działanie, mimo, iż nie używam go codziennie. Olej jest bardzo tłusty, najlepiej nakładać go na noc, rano mamy buzię, jak niemowlak :) Można go też dodawać do kąpieli, czy całej skóry, olej doskonale nawilża, zwiększa elastyczność skóry, wygładza, regeneruje, pielęgnuje, można by tak wymieniać i wymieniać. Buteleczka 50 ml (taka typowo apteczna ;)) kosztowała mnie całe 9,50 zł :)) 



Zestaw do manicure i pedicure, IdennWelt, Rossmann,
To ostatni produkt, który zasługuje chyba na osobną recenzję. Kupiłam na promocji w Rossie, za około 20 zł. Czytałam o nim jakiś czas temu, i byłam bardzo ciekawa, jak działa. Zestaw dostajemy w poręcznym pokrowcu, dzięki temu możemy go wszędzie ze sobą zabrać. Mamy do wyboru 7 różnych końcówek, które nakładamy na urządzenie, w zależności od naszych potrzeb. W zestawie znajdziemy też obcinacz do paznokci i szpatułkę do odsuwania skórek. Mimo, że nie wszystkie końcówki przypadły mi do gustu (polerki są do kitu), i tak naprawdę dla mnie do użycia nadają się tylko trzy, to jednak jestem z zakupu zadowolona, bo maszynka fajnie i szybko pozbywa się skórek, i z tej funkcji tylko korzystam. 20 zł to nie majątek, więc jestem zadowolona, że chociaż nie zapłaciłam jakiejś kosmicznej kwoty ;)))



To by było na tyle, po krótce pokazałam Wam produkty, które najchętniej i najczęściej były przeze mnie używane w maju. Życzę Wam miłego wieczoru i udanego aktywnego weekendu. Pogoda ma dopisać, więc mam nadzieję, że nie będziecie kisić się w domu :))



środa, 27 maja 2015

Szampon do zadań specjalnych / BATISTE

Dzisiaj kilka słów na temat produktu, który potrafi uratować wygląd naszych włosów, gdy nie mamy czasu lub warunków na ich umycie. Osobiście mam fioła na punkcie ładnie wyglądających włosów. I nie mówię tu o wymyślnych fryzurach, czy perfekcyjnym modelowaniu, tylko o ich świeżym i ładnym codziennym wyglądzie. Mogę wyjść z domu nawet nieumalowana (jeszcze nie jest ze mną tak źle ;)), ale włosy muszę mieć zawsze umyte. Czasem, gdy warunki na to nie pozwalają, ideałem właśnie jest mieć produkt taki, jak suchy szampon. Batiste to moje ulubione suche szampony. Pamiętam, że pierwszym produktem tego typu kupionym przeze mnie był Frottee, kupiony w Rossmannie, który też zostawił w mojej pamięci pozytywne wrażenie. No ale jeszcze wtedy nie znałam Batiste :) Szampony te są już tak powszechnie znane, i lubiane, (teraz już) łatwo dostępne, że pewnie kochacie je tak samo jak ja :) 


Szamponów Batiste jest do koloru, do wyboru, wiele rodzajów i zapachów. Dzisiaj pokażę Wam moje dwa ulubione. Mam wersję Cherry <3, i Dark&Deep Brown - wersję dla dziewczyn z ciemnymi włosami (chociaż obecnie jestem teraz już ruda ;)) 

Zapach szamponów jest bardzo ładny, długo pozostaje na włosach. Zadaniem suchych szamponów jest przede wszystkim odświeżenie naszej fryzury, poprawienie ogólnego wyglądu, i sprawienie, by włosy wyglądały tak jak umyte ;) Dodatkowo zauważyłam, że takie szampony zwiększają objętość naszej fryzury :) Niemniej jednak, żaden suchy szampon, nawet ten najlepszy niestety nie zastąpi nam umycia głowy, jednak od czasu do czasu, lub gdy warunki z różnych powodów nam na to nie pozwalają, możemy ułatwić sobie nim naszą 'włosową higienę' i sprawić, że nasz wygląd też będzie prezentował się dobrze :) 

Suche szampony wyglądem przypominają lakiery do włosów i użytkuje się je w podobny sposób, po prostu psikając z danej odległości na pasma włosów.  Gdy już spryskamy nim nasze włosy, trzeba szampon potem delikatnie w nie wmasować, pozbawiamy się w ten sposób białego osadu. Ja natomiast spryskuję włosy, a potem je delikatnie rozczesuje i sprawa załatwiona. Są ładne, pachnące i błyskawicznie odświeżone. Aplikacja jest naprawdę prosta, i raczej nie powinna Wam sprawić żadnego problemu :) 


Aplikacja jest naprawdę dziecinnie łatwa, chociaż muszę przyznać, że zanim poznałam te szampony, to naczytałam się o tym białym, nieznikającym osadzie, jaki pozostaje na włosach, i teraz wiem, że pisały to osoby, które pewnie po prostu źle aplikowały szampon :) Zresztą, wystarczy spojrzeć na obrazek, który znajduje się na opakowaniu i pokazuje w jaki sposób szampon mamy nakładać, i wszystkie obawy znikają ;) Zresztą, jeśli boicie się tego osadu/nalotu, kupcie sobie wersję dostosowaną do waszego koloru włosów. A do wyboru jest kilka, więc nie powinnyście mieć problemu z dobraniem odpowiedniego (ja mam np 'odcień' dark&deep brown, który ma ciemniejszy barwnik).


Szampon trochę matowi włosy. To chyba jedyny minus tego produktu. No ale coś za coś. Lepsze matowe, niż przetłuszczone... Produkt jest bardzo wydajny, przynajmniej jak dla mnie... Używany od czasu do czasu, naprawdę wystarczy na długo. 

Podsumowując, myślę, że suchy szampon to taki produkt, który powinna mieć w domu każda kobieta. Obojętnie, czy myje włosy nałogowo, codziennie (tak jak ja;)), czy co dwa dni. Taki produkt zawsze się przyda. A w jakiejś awaryjnej sytuacji będzie jak znalazł :)



środa, 6 maja 2015

Benefit, The Bronze of Champions

Już od dawna zabierałam się z zamiarem napisania kilku słów o tym fantastycznym zestawie z Benefitu. Jego kupno też kusiło mnie długo, więc tymbardziej się cieszę, że już od jakiegoś dłuższego czasu jestem posiadaczką tegoż cudownego pudełeczka. Już na wstępie widzicie mój zachwyt nad tym produktem. Bardzo lubię takie zestawy, szczególnie te od Benefitu. Mogę wypróbować produkty, które są bardzo dobre jakościowo, a które niestety do najtańszych nie należą. W sumie za cenę jednego konkretnego produktu, możemy nabyć kilka mniejszych miniaturek, które i tak są dosyć wydajne. Dodatkowo, Benefitowe zestawy miło cieszą oko, produkty mają tak cudowną szatę graficzną, że są przesłodkie.


Zestaw kupiłam już jakiś czas temu stacjonarnie, w Sephorze, gdy było -20%, wtedy wychodzi nam o niebo korzystniej, bo cena regularna zestawu to około 149 zł.
W zestawie możemy znaleźć; 
rozświetlacz Watt's Up
bronzer Hoola, wraz z pędzelkiem
tusz do rzęs They're Real! (brązowy)
cień w kremie 'Bikini-Tini'
cień prasowany 'Thanks a latte'
błyszczyk do ust Hoola
duże lusterko oraz instrukcję i wskazówki, co, gdzie i jak nakładać :)


Przyznam szczerze, że zestaw kupiłam, bo od dłuższego czasu bardzo chciałam wypróbować benefitowe cienie i bronzer Hoola, a cenowo wraz z resztą kosmetyków opłacało się to bardzo :))


Tusz They're Real! to mój absolutny ulubieniec, w którym zakochałam się już ponad dwa lata temu i do dzisiaj nie znalazłam takiego, z którym polubiłabym się aż tak bardzo jak z tym :) W zestawie dostajemy wersję brązową - ucieszyłam się, bo bardzo lubię brązowe tusze, nawet dużo bardziej, niż czarne, gdyż z moją tęczówką wyglądają idealnie :)) Miniaturowa wersja szczoteczki jest wygodna, łatwo też wrzucić ją na codzień do torebki. O tuszu pisałam już kilka razy na blogu, wiecie więc, że ciągle jestem pod wrażeniem jego działania. Rzęsy mam fantastycznie rozdzielone, a teraz, dodatkowo, gdy zaczęłam używać odżywki Oceanica Long 4 Lashes mam je do nieba ;))
Rozświetlacz Whatt's Up ma fajną, 'pomadkową', kremową konsystencję. Ma piękny kolor, taki a'la szampański beż. Bardzo łatwo się rozciera i cudnie komponuję się ze skórą. Jest delikatny, daje naturalny look, tworzy ładną taflę, nie jest 'chamski, sztuczny i brokatowo dyskotekowy' ;)) Używam go od czasu do czasu, sztyft mimo, że jest miniaturowy, to myślę, że i tak wystarczy na bardzo długo. 
Błyszczyk do ust Hoola, produkt, który miło że jest, ale jakoś nie przepadam za stosowaniem błyszczyków. Chętnie jednak go wypróbowałam. Nie klei się i ładnie pachnie, z innego zestawu mam błyszczyk Coralista, który też był miłym dodatkiem. Kupiony osobno kosztuje około 75 zł, więc myślę, że to jednak trochę przesada. ;)
Brozner Hoola, to produkt, z którego ucieszyłam się najbardziej z całego zestawu ;) Jest delikatny, matowy, nie można sobie zrobić nim krzywdy, pięknie ożywia skórę. Nadaje się dla bladziochów, ładnie ociepla policzki ;) Można łatwo stopniować efekt, jaki chcemy uzyskać, bronzer nie robi plam. Dla mnie jest to produkt idealny :) Daję piękny efekt, a miniaturka, którą mam w zestawie i tak wystarczy na bardzo długo. Pełnowymiarowy produkt starczy więc chyba do końca życia ;)
Cienie zawarte w zestawie też są niczego sobie. Najbardziej ucieszył mnie ten w kremie, bo bardzo lubię taką formułę, poza tym sam solo na oku prezentuje się też całkiem ciekawie. Jest też idealny do rozświetlenia kącików. Natomiast razem tworzą bardzo zgrany duet, i często goszczą na mojej powiece. Są bardzo trwałe, prasowany cień nie osypuje się, a ten kremowy nie zbiera się w załamaniach. Dzięki temu zestawowi nabrałam ochoty na jakiś inny zestawik z cieniami Benefitu :)) 





Tymczasem życzę Wam miłych kolejnych, nadchodzących dni, ja jutro wybieram się na kilka dni do Gdańska i już doczekać się nie mogę tego wyjazdu. Szkoda tylko, że pogoda nie dopisuje, ale trudno... 
<3 <3 <3 buziaki!


piątek, 1 maja 2015

Podróże małe i duże...

Lubicie podróżować? Aktywniej spędzać weekendy poza domem? Albo wybieracie się często na dłuższe wojaże? To jesteście szczęściarzami :)) Nie ma nic przyjemniejszego, niż gdy czas na to pozwala, wsiąść w auto i poznawać nowe miejsca i ludzi. Lubię te momenty, gdy chociaż na chwilę mogę zapomnieć o zabieganym dniu, odetchnąć, odpocząć, nie myśleć o problemach. Dlatego tak cieszę się każdym jednym wyjazdem czy wycieczką. Tymbardziej, gdy jest to czas spędzony z moją ukochaną osobą przy boku :) Majówka, którą mamy, to dobry czas na to, żeby choć na troszkę wyrwać się z domu, mimo tego, że pogoda nas niestety nie rozpieszcza...



Ale ale, ten post nie będzie tylko o tym, że podróże i zwiedzanie to moje ulubione sposoby na spędzanie czasu wolnego. Bo my, drogie Panie, zawsze musimy czuć się i wyglądać znakomicie, nawet będąc poza domem, dlatego dzisiaj pokażę Wam moje małe kosmetyczne szaleństwa, które idealnie sprawdzają się w podróży. :)) Oczywiste jest chyba to, że na wyjazdy nie lubię tachać ze sobą tony kosmetyków pielęgnacyjnych, więc ograniczam wszystko do minimum. Mojej skórze też nie stanie się żadne kuku, jeśli przez kilka dni, tydzień lub dłużej nie będę jej smarować ulubionym kremem, dlatego chętnie biorę 'kosmetyki zastępcze'.



Mam już swoje ulubione i sprawdzone miniaturki kosmetyków, które idealnie mieszczą się w podróżnej, małej kosmetyczce. Zachęcam Was do zbierania różnego rodzaju próbek i miniaturek, potem będą one idealne właśnie tak jakiś wyjazd. Swoje bazowe wycieczkowe produkty mam głównie z Sephory i Clinique, ale dzięki kosmetykom z <kalendarza adwentowego> z Douglasa w moje ręce wpadły też całkiem nowe produkty. 
Dzisiaj, na szybciutko pokażę Wam różne produkty, z których może będziecie same chciały coś wypróbować i zabrać na jakiś wyjazd...




Na pierwszy ogień idą kosmetyki, które najczęściej zabieram ze sobą. Więcej mi nie trzeba, poza pojedynczymi dodatkami, jak na przykład płatki kosmetyczne, czy chusteczki peelingujące. 

Clinique, Anti-Blemish Solution, Clarifying Lotion, czyli inaczej tonik oczyszczający do twarzy. Bardzo lubię produkty 3 Kroków Clinique, i ten też pochodzi właśnie z takiego zestawu. Płyn jest oczyszczający, rozświetlający, złuszcza martwy naskórek i redukuje ilość wydzielanego sebum. 

Sephora, 2 in 1 Waterproof Eye Makeup Remove Gel, czyli inaczej żel do demakijażu oczu. Odrobina wystarczy na wacik, i makijaż zmyty. Lubię produkty pielęgnacyjne Sephory. Są naprawdę godne polecenia. 
Sephora, Waterproof Eye Makeup Remover, dwufazowy płyn do zmywania makijażu oczu, mój ulubieniec, który regularnie kupuję też w wersji pełnowymiarowej. Żaden makijaż nie jest mu straszny. :)
Clinique, Ani-Blemish Solution Treatment, beztłuszczowy preparat nawilżający, zmniejsza skłonność do powstawania wyprysków, nawilża i łagodzi skórę. Bardzo dobry do stosowania na noc, po dokładnym oczyszczeniu buzi.
Sephora, Instant Moisturizer Cream, lekki krem nawilżający do twarzy i szyi. Polubiłam go bardzo, zużyłam też już kilka pełnowymiarowych opakowań. Krem rzeczywiście jest leciutki, nie zapycha, ładnie nawilża. 
Sephora, Supreme Body Lotion, nawilżające mleczko do ciała, ma taki sam zapach, jak moje ulubione sephorowskie masło do ciała. Tubka niby mała, ale spokojnie starczy na wyjazd. 
Sephora, Instant Depuffing Gel, żel pod oczy, usuwający oznaki zmęczenia. Przeźroczysty, miły dla okolic oka żel, który pozwoli nam na mały relaksik i odpoczynek z wieczora.
Clinique, All About Eyes, krem pod oczy, który stał się jednym z moich ulubionych. Na pewno kiedyś zainwestuję w pełnowymiarowe opakowanie. Miniaturka i tak starcza na bardzo długo. 


Te kosmetyki najczęściej biorę ze sobą na wyjazd. To była taka moja bazowa, pielęgnacyjna mini kosmetyczka. W sumie oprócz kilku kosmetyków do makijażu więcej mi nie potrzeba, ale dzięki kalendarzowi adwentowemu z Douglasa poznałam kilka nowych produktów, które też dobrze poradzą sobie podczas jakiegoś szalonego wypadu. 




Jak widzicie, jest ich cała masa, dla każdego, co innego. No więc przedstawiam...
Douglas, Hair Repair Shampoo, proteinowy szampon regenerujący, ażeby i nasze włosy cieszyły się wyjazdem :) Tubka akurat na wyjazd. 
Douglas, Beauty System, Seathalasso Shower Gel, żel pod prysznic, który pachnie bardzo świeżo, morsko i ładnie się pieni. Dostałam kiedyś pełnowymiarowy produkt, ale jednak jest za drogi, bym chciała go kupić sama ;)
Venus, Cleansing Milk, mleczko kosmetyczne, nie zmywałam nim makijażu, ale będzie fajnie się nadawał do ogólnego odświeżenia buzi. Produkt, który u nas jest niedostępny, więc tymbardziej miło przetestować. 
Douglas, Beauty System, Seathalasso Body Lotion, lotion do ciała z tej samej serii zapachowej co żel. 
J.S.Douglas Söhne, Shower Gel Vitamine&Shea Oil, żel pod prysznic o bardzo fajnej, dosyć dużej pojemności i przyjemnym zapachu. Olejek shea sprawia, że skóra staję się gładziutka a witaminy zawarte w żelu dodatkowo ją odżywiają.
Douglas, XS Small, Velvety Body Lotion, delikatne mleczko do ciała, pojemność też dosyć duża, jak na miniaturkę. Balsam fajnie nawilża, zawiera ekstrakt z kwiatu wiśni i lotosu. Ładnie, delikatnie pachnie, jest idealny po depilacji :)
Douglas, Nails, Hands, Feet, Anti-Aging Handbalm, krem do rąk przeciw starzeniu się skóry ;) Można i takie cuda se sobą wozić ;) Ale szczerze, krem jak krem.. Miło się nim posmarować :)
Douglas, Beauty System, DBS Complex, Multi Talented Serum, wielozadaniowe serum, które zawiera wszystkie składniki aktywne, w skoncentrowanej formie. Ekskluzywny produkt. Daje skórze rozświetlenie i doskonałe nawilżenie :) szkoda, że jest go tak mało ;)
Venus, Aqua 24 Face Cream, krem na dzień, nawilżający, do twarzy. Przyjemnie się wchłania, delikatnie, miło pachnie. Mojej skóry nie podrażnił.
Douglas, Beauty System, Perfect Complexion Exfoliating Cream, DBS Complex, złuszczający krem do twarzy, a raczej delikatny peeling, zawierający mikrodrobinki, które mają działanie wygładzające i nawilżające. Potem dobrze jest nałożyć sobie serum z tej samej serii ;)
Douglas, Naturals, Face Cream Day with Argan Oil, miniatureczka kremu na dzień, produkt, którego nie widziałam w polskim Douglasie, wege kosmetyk, z certyfikatem Bio. Miło mieć :))
Toni Gard, My Honey, żel pod prysznic, owocowy, słodki i perfumowany. Zawsze się przyda. 




W każdej podróży przydatnym produktem są zawsze chusteczki nawilżające. Doskonale nadają się do szybkiego odświeżenia, czy zmycia makijażu w ekstremalnych warunkach.. Oprócz takich do twarzy, czy ciała, bardzo lubię też zabierać ze sobą dwustronne chusteczki peelingujące z Cleanic, które moja buzia bardzo lubi. 


Tak jak widzicie, ja mam w czym wybierać. Zachęcam Was dlatego do gromadzenia takich miniaturek albo próbek różnych produktów. Nie musimy od razu otwierać wszystkich, poza tym one też mają całkiem długie daty ważności, więc nie ma obawy, że zmarnują się tak szybko.. Oprócz Sephory i Douglasa, fajne pomysły oferuje nam także Rossmann, czy też inne drogerie. Najważniejszym plusem jest to, że oszczędzamy kupę miejsca w naszym bagażu, a nasza skóra mimo to nie odczuje żadnego dyskomfortu, czy braku właściwej pielęgnacji, a dodatkowo, często zdarza się, że miniaturowe produkty zdobywają nasze serce, i potem często goszczą z powrotem, ale w wersji pełnowymiarowej ;))




Majówka czas start! Macie już jakieś plany? Ja wybieram się na kilka dni do Gdańska, ale tydzień po Majówce - by uniknąć przesadnych tłumów, dzisiaj odpoczynek w domku, ale od jutra pewnie też gdzieś powędrujemy.. może w Góry... <3



wtorek, 28 kwietnia 2015

Siarkowa Moc firmy BARWA

Jakiś niedawny całkiem czas temu, wpadły w moje ręce trzy zupełnie nowe dla mnie produkty firmy Barwa, którą kojarzyłam jedynie z nazwy, ale o której bardzo dużo czytałam też na innych blogach. Produkty tej firmy od jakiegoś czasu wzbudzały już we mnie zainteresowanie, ze względu na wszystkie ochy i achy, o których mogłam poczytać. Ucieszyłam się więc, że też będę mogła wypróbować i wyrobić sobie opinię na temat tych produktów. Ciekawa byłam efektów i działania, którymi mam nadzieję głębiej się z Wami podzielić, za jakiś czas, gdy będę już miała pełne zdanie na temat produktów. Na razie pragnę Was zaprosić na moje pierwsze wrażenia i spostrzeżenia. 



W moje ręce wpadły trzy pomarańczowe produkty: krem siarkowy, długotrwale nawilżający, specjalistyczny szampon siarkowy antybakteryjny i siarkowa antytrądzikowa maseczka. Siarka rządzi! :) Kojarzę produkty tej marki jedynie wizualnie, jednak z trochę innych opakowań, myślę więc, że firma zmieniła szatę graficzną...i moim zdaniem okazało się to wielkim plusem. Produkty mają teraz fajne, duże, przejrzyste napisy na opakowaniu, ładnie dobrane są kolory, wizualnie, wyglądem przypomina mi to trochę opakowania produktów takich marek jak Korres, Tołpa, czy Pat&Rub. Na produkcie znajdziemy wszelkie informacje dotyczące używania, składu, czy efektów działania. Naprawdę wizualnie prezentują się bardzo ładnie i zachęcająco. Co do ewentualnej zmiany składu... nie mam pojęcia, czy cokolwiek w ogóle się zmieniło, (ale myślę, że nie), bo wcześniej nie miałam przyjemności po prostu znać produktów tej marki. Zachęcam także do odwiedzenia strony internetowej firmy, na której możecie zobaczyć i poczytać o wszystkich produktach. 

Maseczka siarkowa antytrądzikowa 
Dostajemy ją w podwójnym (2x5 ml) opakowaniu, z czego każdą z saszetek można także spokojnie wykorzystać na dwa razy. Mimo, że nie mam jakoś szczególnie problematycznej skóry, to od czasu do czasu takie świetne oczyszczenie skóry jeszcze nikomu nie zaszkodziło :) Maseczkę możemy nakładać na twarz, dekolt i szyję. W jej składzie znajdziemy oczyszczającą glinkę, siarkę, kaolin oraz bioselektywny oligosacharyd. Wszystkie te składniki mają za zadanie dokładnie oczyścić, wygładzić i zmatowić naszą buzię. Maseczka łagodzi także objawy trądzikowe, delikatnie złuszcza naskórek, nie podrażniając przy tym skóry. Zalecane przez producenta stosowanie to około 2 razy w tygodniu. Maseczka kosztuje około 3, 99 zł, jest na pewno dostępna w Rossmannie (jak zresztą inne kosmetyki tej marki). Widziałam, że na półce dostępny jest także peeling, w takiej samej saszetce, jak ta maseczka, jednak nie kupowałam. Lubię swoje chusteczki peelingujące :)) Muszę Wam powiedzieć, że z działania maseczki jestem już teraz naprawdę zadowolona. Kupiłam i zużyłam już w sumie trzy opakowania, bo dzięki niej mam bardzo dobrze oczyszczoną i gładką buzię. Skóra nie świeci się w ogóle, zauważyłam też, że małe bruzdy i 'nierówności', które miałam się spłyciły. Nasze, polskie, tanie i dobre! 



Krem siarkowy długotrwale nawilżający
Produkt dostajemy w małym, fajnym 50 ml a'la szklanym, zakręcanym słoiczku. Mimo 'siarkowej';) nazwy, krem bardzo przyjemnie pachnie. 
Już teraz mogę powiedzieć, że stał się jednym z moich kremowych ulubieńców. Jestem przekonana, że jeszcze nie raz kupię kolejne opakowanie. No chyba, że trafię na jeszcze coś lepszego ;)) Pierwsze, co mnie urzekło, to to, że krem naprawdę bardzo dobrze nawilża. Sprawia, że cera nie tłuści i nie świeci się. Zawiera składniki nawilżające, kojące, łagodzące, antybakteryjne i odżywcze, więc musi robić dobrze naszej buzi :))) Stosuję go już jakiś (na razie krótki) czas, a już widocznie poprawił kondycję mojej skóry. I jest świetny pod makijaż. Jako baza radzi sobie rewelacyjnie. Ja stosuję go tylko rano, chętnie kupiłabym krem z tej serii na noc (ale nie wiem, czy w ogóle jest, bo na półce nie widziałam). Jeśli potrzebujecie dobrego nawilżenia, i regeneracji podrażnionej skóry, ten krem będzie dla Was idealny. Była też w sklepie jeszcze wersja matująca. 



Specjalistyczny szampon siarkowy antybakteryjny
Pierwsze, co rzuciło mi się o oczy, to bardzo fajna butelka 'otwierana na dziubek' (niestety ma mniejszą pojemność niż standardowe szampony). Opakowanie ma więc ładne, zresztą jak cała ta seria. Producent zapewnia, że szampon ma za zadanie dokładnie oczyszczać skórę głowy, usuwać nadmiar łoju, odświeżać, a nawet redukować łupież. Szampon jest bardzo leisty, przez co więcej wylewa się nam go na rękę. Trochę dziwnie, specyficznie pachnie..., i niestety bardzo plącze moje włosy. Bardzo dobrze natomiast oczyszcza włosy, rewelacyjnie radzi się sobie też z olejami, ale włosy po umyciu są potem matowe i nie błyszczą się. Włosy po umyciu nie pachną też tak ładnie, żeby je jakoś 'okiełznać' muszę je spryskać albo nałożyć odżywkę, bo inaczej są mega splątane. Nie zauważyłam też niestety, żeby włosy były jakoś na dłużej odświeżone niż po użyciu zwykłego, innego szamponu. W składzie znajdziemy m.in.; siarkę (przeciwbakteryjna), alkohol (antyseptyczny, dezynfekuje i wysusza), glicerynę (oczyszcza i nawilża), d-panthenol (łagodzi i koi, jest przeciwzapalny). 
Szampon jest niestety numerem trzecim, w porównaniu do swoich dwóch poprzedników ;))



To moje pierwsze starcie z kosmetykami firmy Barwa. Mam jednak nadzieję, że nie ostatnie. Ciekawa jestem bardzo innych kosmetyków tej marki, chętnie czytam i śledzę recenzje tych produktów. Jeśli jeszcze jakiś kosmetyk wpadnie mi w ręce, najpewniej przyjrzę mu się bliżej. :))






środa, 22 kwietnia 2015

[Not-So-Glam] / Avon'owe tusze do rzęs

Not So Glam, czyli taka seria Nie - Ulubieńców, czyli kosmetyków, które nie do końca przypadły do mojego gustu. Od czasu do czasu będę pisać o takich bublowych zmorach ;) A mam ich kilka, więc będzie o czym pisać.. Nie raz trafiam niestety na kosmetyki, które okazują się nie być takie cudne, jak to się na początku na to zanosiło... 

Dzisiaj będzie o tuszach. Tuszach do rzęs ale ;)) Z Avonu. Avon'owe tusze do rzęs zawsze mi się nie sprawdzały, i nie wiem dlaczego, ciągle chciałam kupić jakiś nowy. Gdy katalog wpadnie w moje ręce, choćby nie wiem co, to i tak zawszę muszę coś zamówić... Taka uzależniająca siła jest chyba w tych katalogach. Pewnie Wy też tak macie :) I niektóre te kosmetyki naprawdę się u mnie sprawdzały i mam swoich Avon'owych ulubieńców, ale te nieszczęsne tusze od zawsze niestety mnie nie powalały... I mimo, iż jestem już nimi trochę zrażona, to niestety jak wypatrzę w katalogu jakąś nową 'fantastyczną' (na zdjęciu tam wszystko wygląda cudnie) szczoteczkę, to mam ochotę znowu kupić kolejny. 



Dzisiaj przedstawię Wam trójcę takich moich tuszowych bublowych nabytków. 

Tusz do rzęs Infinitize Mascara to 'tusz do rzęs, który ma zapewnić wydłużenie, podkręcenie i uniesienie. Posiada trzystrefową szczoteczkę, która dociera do wszystkich rzęs. Zawiera formułę z modelującymi mikrowłóknami'. Szczoteczka jest ciekawa, dlatego tusz wzbudził moją ciekawość, zachwytu niestety już nie. Tusz bardzo mi rzęsy sklejał, ani nie wydłużał, ani nie podkręcał. Ładna szczoteczka ze zdjęcia, niestety okazała się mało praktyczna podczas nakładania tuszu. Nie łapała wszystkich włosków. Szczoteczka mimo ładnego wyglądu ma ostre i kłujące włoski, trzeba wręcz uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. 



Tusz do rzęs Super Drama Mascara to 'tusz pogrubiająco-wydłużający, który daje efekt spektakularnie większych oczu. Ma rewolucyjną szczoteczkę, z szerokimi włoskami, która unosi i modeluje rzęsy, optycznie otwierając oczy. Tusz daje efekt do 20% większych oczu'. To ci dopiero zapewnienia producenta... ;) Super Drama, to on niestety rzeczywiście jest, ale jeśli chodzi o działanie. Szczoteczkę ma już na szczęście trochę lepszą, niż poprzednik, jednak jest równie niewygodna w używaniu. Jest bardzo, ale to bardzo sztywna i twarda, nieprzyjemna wręcz dla rzęs. Tak jak zapewnił producent, oczy mi się otworzyły, ale niestety ze zdziwienia, jakimże ten tusz okazał się badziewiem. 



Tusz do rzęs SuperShock Mascara, to tusz, z którym o dziwo nawet się kiedyś lubiłam. Dziś nie bardzo wiem, jakim cudem ;) Zdążyłam użyć nawet kilka opakowań. I za każdym miałam inne odczucia. Raz tusz był zbyt rzadki a raz całkiem suchy, jakby już stary... Producent twierdzi, że tusz wyposażony jest w 'szczoteczkę przyszłości, Volume Boost, która umożliwia nałożenie większej ilości tuszu już za pierwszym razem i dokładne jego rozprowadzenie', i ta właśnie większa ilość tuszu sprawiła, że zaczęłam czuć niechęć do tego produktu. Szczoteczka sama w sobie jest naprawdę bardzo fajna, wcale nie przeszkadza mi, że jest taka duża, problem tkwi w konsystencji tuszu, wydobywa się go po prostu zbyt dużo. To tusz głównie pogrubiający, wydłużenie daje marne. Szybko zaczął się kruszyć i osypywać. 



Miałam jeszcze Aero Volume Mascara, która efekt dawała taki bardzo naturalny, że prawie nie było widać, że mam tusz na rzęsach. Liczyłam na coś więcej, ale widać Avon'owe tusze nie są mi pisane :)) Bardzo szybko pozbyłam się także szalonej i dziwacznej Mega Effects Mascara, ze zginaną rączką, którą po prostu nie umiałam się pomalować, za to moja koleżanka, której podarowałam ten tusz, była z niego zadowolona. Więc jak widać, dla każdego, co innego. 

Wszystkie tusze kupione zostały przeze mnie zawsze na jakiejś promocji, więc przynajmniej nie muszę narzekać, że straciłam aż tyyyyle pieniędzy, jakby to było w ich cenie regularnej. Urzekły mnie (co by nie mówić) ładne i z pomysłem wymyślone opakowania i wygląd niespotykanych na codzień, oryginalnych szczoteczek. Poza tym zdjęcia w katalogu zawsze są tak pięknie wykonane, że wręcz zachęcały mnie ogniście ;) do zakupu. 
Mój główny powód nie lubienia się z Avon'owymi tuszami, to to, że zbyt wiele tego kosmetyku się nakłada. Z każdym jednym było tak samo. Myślę, że opakowania po prostu są źle wymyślone, zbyt wielki jest 'gwint' opakowania, więc zbyt dużo tuszu wydostaje się na szczoteczce, co tylko prowadzi do sklejania się rzęs, więc niczym nie przypomina ładnie pomalowanego oka. Poza tym zauważyłam, że każdy tusz ma tylko 3 miesiące ważności, więc myślę, że to troszkę ze mało. Po tej dacie, moje tusze po prostu zrobiły się suche i kruche a do tego dziadowsko zaczęły śmierdzieć. 



piątek, 17 kwietnia 2015

Książkowa chciejlista!

Takiego posta jeszcze nie było, a szkoda. Mam w zanadrzu parę fajnych tytułów, które wydają mi się na tyle ciekawe, że chciałabym mieć je w swojej biblioteczce :)) Pomyślałam, że to będzie fajny pomysł na temat, gdy ostatnim razem buszowałam sobie w katowickim wielkim Empiku, i sama nie wiedziałam co mam wybrać. Ale w sensie, że za dużo bym chciała, a nie że nie wiem co ;)) Bo książek, które chciałabym mieć jest od groma.. i nawet sama nie wiem, które do tego posta powinnam wybrać. Ale w wielkim skrócie przedstawię Wam kilka moich najciekawszych pozycji. Taki chillout'owy post na weekend :))

'Vogue. Za kulisami świata mody', Clements Kristie
Książka dosyć 'świeża', bo wyszła całkiem niedawno, dopiero w lutym. Bardzo chciałabym przeczytać, ostatnio już w Empiku prawie ją miałam, ale capnęłam jednak coś innego. Była redaktor naczelna australijskiej edycji Vogue'a opisuje i zdradza tajniki i sekrety zza kulisowego świata mody. Czytałam recenzję i jak na razie same pozytywne, a to tylko zachęca do kupienia tej pozycji. 

'Kobiety Niepokorne', Christina Morato
Myślę, że to ciekawa, babska książka, która opisuje znane osobistości, wielkie nazwiska, ikony mody XX wieku. Kobiety sławne, bogate, poważane, doskonałe, ale samotne, pełne kompleksów i głębi duszy nieśmiałe. Poczytamy tu m.in. o Marii Callas, Coco Chanel, Jackie Kennedy, czy Audrey Hepburn. 



'Dymna', Elżbieta Baniewicz
Już kiedyś chciałam sprezentować sobie tą książkę, ale odpuściłam. Teraz chęć mi powróciła, szczególnie po ostatnim programie Kuby Wojewódzkiego, w którym gościła pani Ania, i dużo też było o tej książce. Mimo, że książka że jest dosyć gruba, to myślę, że warto poczytać, jeśli ktoś oczywiście lubi panią Anię Dymną. Same ilustracje zawarte w książce już zachęcają do tego, by ją mieć. :)

'Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń', Nick Vujicic 
O tej książce pisałam już jakiś czas temu, w jakiejś chciejliście, no i niestety nie mam jej jeszcze do teraz. To historia niezwykłego człowieka, który urodził się bez kończyn, i który wiedzie bardzo aktywne i spełnione życie. Jest wzorem do naśladowania dla innych ludzi, potrafi motywować i inspirować każdego. Prowadzi szkolenia, konferencje, inspirując miliony ludzi. Nic tylko podziwiać. 



'Ludzie, czy Bogowie', Dariusz Kortko, Krystyna Bochenek
Bardzo lubię takie klimaty. Mam ochotę przeczytać tę książkę, ponieważ pracuję w służbie zdrowia i te tematy są mi bliskie. Książkę o prof Relidze tego samego autora przeczytałam jednym tchem, i wiem, że ta pozycja też by mi się spodobała. Książka napisana jest w formie rozmów, wywiadów z 27 najbardziej liczącymi się lekarzami z różnych dziedzin, na tematy łatwe i przyjemne, ale także te bardziej ciężkie, jak śmierć, i ciężka choroba. 

'Makijaż bez tajemnic', Rae Morris
Książka, na którą się czaję i naczaić nie umiem :)) Nie wiem, czemu do tej pory jeszcze jej nie kupiłam, chociaż chciałam już od dłuższego czasu. Poradnik, który zawiera ciekawe rady, wskazówki, sztuczki, tabele kolorystyczne, pokazuje sposoby doboru odpowiednich produktów a także instrukcję różnych makijaży, byłby ciekawą pozycją w mojej biblioteczce. I mimo, że 'takich' książek mam już kilka, to nigdy dosyć ;))



'Pałac kolorów. Magia makijażu', Dorota Markowska-Kościukiewicz
Album, który też pragnęłam mieć już jakiś czas temu, ale jeszcze nie widziałam go stacjonarnie w Empiku (tak, wiem, wiem, że mogę zamówić on line;)), ale cena na razie mnie zniechęca ;) Książka przepełniona jest kolorem, magią i kobiecością. Prędzej czy później na pewno trafi w moje ręce. 

'Karolina OdNowa', Maciej i Karolina Szaciłło
Kontynuacja pierwszej książki 'Karolina na detoksie', która bardzo mi się spodobała i o której pisałam już na blogu ;) W książce znajdziemy proste i szybkie przepisy na codzienne dania, autorzy motywują nas także do większego dbania o siebie, swojego ciała i życia. 



'Jak zamieszać w swoim życiu, czyli koktajle dla zdrowia i urody', Katarzyna Błażejewska
Od dawna planowałam włączyć do swojego jadłospisu dobre dla zdrowia koktajle. I ta książka świetnie mi w tym pomoże. W książce znajdują się przepisy na koktajle zarówno warzywne, czy te z owoców i ziół. Koktajle to bomba witaminowa, więc ta pozycja koniecznie musi znaleźć się u mnie na kuchennej półce :) Chyba, że polecacie jakąś inną ciekawą książkę w tym temacie...? 

'Lekkość', Anna Starmach
Bardzo lubię książki Ani, mam już dwie, które wydała. Często korzystam z jej przepisów, które są naprawdę łatwe, smakowite i przyjemne do wykonania. Dlatego zainteresowała mnie też ta nowa, wydana przez nią pozycja. W książce oprócz zdrowych, fit przepisów, znajdują się także zestawy łatwych ćwiczeń, które mają pomóc nam wyszczuplić ciało ;)




A Wy macie jakiś swoich książkowych ulubieńców, albo pozycje, które chcielibyście nabyć w najbliższym czasie? :) 

Buziaki <3




niedziela, 12 kwietnia 2015

Tender Care Gift Box z Oriflame

Tender Care Gift Box, pięknie nazwany, czyli zestaw kremików uniwersalnych będzie dzisiaj tematem tego szybkiego posta. Zestaw ten trafił do mnie jako jeden z prezentów świątecznych, i dzisiaj chciałam Wam co nieco o nim napisać. Na początku szkoda mi było go w ogóle ruszać i używać, bo tak pięknie się prezentował, że troszkę zwlekałam zanim zaczęłam tak naprawdę tych kremików używać. 



Kremiki uniwersalne są powszechne znane i lubiane, gdyż są naprawdę uniwersalne i wielozadaniowe. Możemy dostać je głównie w sprzedaży katalogowej, zarówno Avon jak i Oriflame mają swoje znane już odpowiedniki. Na samym początku nie bardzo rozumiałam fenomen i zachwyt nad tym produktem, bo jest to po prostu taka bardziej bogatsza wersja popularnej, uniwersalnej wazeliny ;)) I poza zapachem żadnej większej różnicy nie widzę, no, ale jak to bywa, z czasem uległam tej miłości i zachwytowi i ja ;) 



Pierwsze, co rzuca się w oczy, to piękne, eleganckie opakowanie, dzięki któremu właśnie produkt ten idealnie nadaje się na prezent. Opakowanie wykonane jest z ładnego, grubego, lakierowanego kartonika i jest w formie wysuwanej szufladki z tasiemką. Zestaw pochodzi z kolekcji limitowanej, świątecznej, i zawiera cztery kremiki w różnych wersjach zapachowych; znajdziemy w nim kremik kokosowy, waniliowy, wiśniowy i karmelowy. 

Wszystkie wersje zapachowe zawierają ekstrakt z plastra miodu, który znany jest ze swoich właściwości silnie łagodzących i nawilżających, idealnie nadaje się więc na suchą i podrażnioną skórę. Kremiki są wielozadaniowe, można ich używać w wieloraki sposób; do skórek i paznokci, do ust, na suche łokcie, skórę między palcami, pięty, czy gdzie tam kto ma ochotę ;)
Zestaw kremików sam w sobie jest idealny na prezent, jest też doskonały jako dodatek do jakiegoś prezentu. 



Standardowa wersja, którą wszyscy kojarzymy to różowe, okrągłe pudełeczko, z miodową wersją kremiku. Tutaj, w zestawie dostajemy aż cztery różne wersje zapachowe. Kremiki pachną przepięknie, każdemu pewnie spodoba się co innego. Mnie najbardziej urzekła karmelowa i kokosowa wersja. Ich małe gabaryty idealnie nadają się do torebki, czy kieszeni. Mimo swoich małych rozmiarów, są naprawdę wydajne. Jedynym małym minusem (jak dla mnie) jest to, że trzeba grzebać tam paluchami, a im mniej produktu nam zostanie, tym jest to mniej wygodne i mniej poręczne. Mimo, że słoiczek jest pełen uroku, to lepszym, wygodniejszym rozwiązaniem byłoby płaskie pudełko. 



Produkt nie dość, że cieszy oko, to jeszcze naprawdę jest praktycznym upominkiem. Miałyście takie kremiki? Lubicie je używać? :)

Buziaki, Karola! <3